W związku z przewodnictwem Danii w Radzie Unii Europejskiej nasila się debata na temat regulacji dotyczących nazewnictwa produktów roślinnych przypominających mięso. Główny punkt sporu stanowi zakaz używania „mięsnych” określeń, takich jak „kotlet”, „kiełbasa” czy „burger”, przez producentów roślinnych alternatyw. Problem ten jest dobrze znany krajowym wytwórcom mięsa, którzy od lat wskazują go jako przykład nieuczciwej konkurencji i możliwego wprowadzania konsumentów w błąd.
Branża od dawna domaga się wprowadzenia zakazu stosowania nazw kojarzących się z mięsem w odniesieniu do produktów pochodzenia roślinnego. Zdaniem producentów, takie nazewnictwo wprowadza konsumentów w błąd, zapewnia zamiennikom nieuzasadnioną przewagę marketingową i zaciera granicę między prawdziwym mięsem a jego imitacjami. Tego rodzaju praktyki – według branży – obniżają standardy uczciwej konkurencji i ograniczają przejrzystość wobec konsumentów.
Z drugiej strony 17 lipca 2025 roku Komisja Europejska zaprezentowała projekt nowelizacji rozporządzenia o wspólnej organizacji rynku rolno-spożywczego. W pierwotnym kształcie zakładał on ograniczenie użycia 29 terminów odnoszących się do mięsa – takich jak „wołowina”, „kurczak”, „wieprzowina”, „bekon” czy fragmentów typu „pierś” i „skrzydełko” – w nazwach produktów pochodzenia roślinnego.
Jednak w toku konsultacji Komisja uwzględniła część postulatów branży roślinnych zamienników i ostatecznie wyłączyła z zakazu niektóre z najbardziej kontrowersyjnych określeń, w tym „stek”, „burger” i „kiełbasa”. Ostateczna lista zakazanych nazw została więc zawężona, choć niektóre sformułowania – jak „bekon” – nadal pozostają chronione i nie będzie można ich używać w odniesieniu do produktów niemających pochodzenia zwierzęcego.
Ten krok Komisji spotkał się z falą krytyki ze strony części państw członkowskich oraz organizacji branżowych, które postrzegają rezygnację z restrykcji jako ustępstwo wobec lobbingu producentów żywności roślinnej. Europejska Unia Wegańska (EVU) z kolei argumentuje, że obowiązujące przepisy już dziś zapewniają odpowiedni poziom ochrony konsumenta.
Dla Polski kluczowe znaczenie mają zarówno aspekty gospodarcze, jak i konsumenckie tej debaty. Krajowi rolnicy i producenci mięsa postrzegają stosowanie „mięsnych” nazw przez roślinne alternatywy jako próbę uzyskania konkurencyjnej pozycji bez ponoszenia kosztów i spełniania standardów obowiązujących w tradycyjnej produkcji mięsnej. Podkreślają też konieczność zachowania przejrzystości na rynku – ich zdaniem konsument powinien mieć możliwość jednoznacznego rozróżnienia, czy kupuje produkt mięsny, czy jego roślinny substytut, bez ryzyka wprowadzenia w błąd przez podobne nazewnictwo.
Debata ponownie uwidoczniła podziały: z jednej strony Dania i kraje promujące zrównoważone alternatywy roślinne, z drugiej – Polska i państwa opowiadające się za ochroną tradycyjnego sektora mięsnego oraz interesów konsumentów. W Radzie UE trwają dyskusje na temat tego, jak pogodzić cele zrównoważonego rozwoju z potrzebą ochrony rynku i zapewnienia przejrzystości etykietowania.
W nadchodzących miesiącach okaże się, czy kompromisowy kształt regulacji będzie zawierał wyraźne zapisy ograniczające stosowanie nazw kojarzonych z mięsem w odniesieniu do produktów roślinnych, czy też pozostawi furtkę umożliwiającą dalsze ich użycie – co może mieć wpływ na uczciwą konkurencję i przejrzystość informacji przekazywanych konsumentom.
Ta kwestia to nie tylko spór o słowa, ale również strategiczne starcie o przyszłość etykietowania żywności w Unii Europejskiej – a jego rezultat może mieć istotne konsekwencje dla polskich producentów mięsa oraz dla ochrony prawa konsumentów do pełnej i jednoznacznej informacji.
Opracowane przez IBIMS Green na podstawie artykułów Euractive.